– Na urodziny naszej córki przyszło 27 osób. Chwaliłem się, że mieliśmy najwięcej downów na metr kwadratowy w Europie Środkowej – mówi Andrzej Suchcicki, ojciec 28-letniej Natalii. Razem z żoną – Ewą Suchcicką – prowadzą Stowarzyszenie Rodzin i Opiekunów Osób z Zespołem Downa „Bardziej Kochani”.
Co się dzieje z osobami z zespołem Downa po śmierci rodziców?
Ewa Suchcicka: System je przejmuje i system się nimi opiekuje. Przecież nie widać, by leżały na ulicy.
Mówi to Pani na serio czy z ironią?
E.S.: No, naprawdę nie są wywożone do lasów, tylko do państwowych domów pomocy społecznej, potocznie nazywanych domami starców. Właśnie tam dożywają swoich dni.
Są tam tylko osoby z zespołem Downa?
E.S.: Nie, nie tylko, ale w placówkach przeznaczonych dla niepełnosprawnych intelektualnie jest ich najwięcej. W ogóle w państwowych domach pomocy społecznej w zasadzie nie ma projektów dla osobnej grupy. Wszędzie panuje integracja.
Andrzej Suchcicki: I wszystko powinno być „bez barier”. Nasz znajomy śmieje się, że niedługo ktoś wymyśli „katafalki bez barier”.
Wyczuwam sarkazm. Co jest nie tak z tą integracją?
A.S.: Integracja osób niepełnosprawnych intelektualnie jest niemożliwa z natury rzeczy. Wynika to z logiki relacji międzyludzkich. Upośledzeni umysłowo nie mają wiele do zaoferowania swoim rówieśnikom, w związku z tym partnerskie stosunki między nimi nie mogą zaistnieć. Jedyna możliwa relacja to relacja opieki. Nasza córka Natalia ma 28 lat, a wolontariuszki w naszym stowarzyszeniu są od niej młodsze, zachodzi więc między nimi relacja odwrotna od kalendarzowej. Nie będzie z tego przyjaźni, ani nawet koleżeństwa. Osoby upośledzone najlepiej się czują we własnym gronie i my bezskutecznie usiłujemy do tego przekonać różnych natchnionych reformatorów.
[…]
Dalej czytaj na stronie Gazeta.pl.
Rozmawia Ewa Wołkanowska-Kołodziej