Dzień 24 grudnia, to najpiękniejszy i najmilszy sercu dzień w roku. Nie ma na świecie drugiego takiego kraju, w którym Wigilię Bożego Narodzenia obchodzi się tak uroczyście, jak w Polsce. Wigilia Bożonarodzeniowa to czas wzajemnego zbliżenia i darowania win oraz urazów, to czas zadumy i refleksji. Do tego niezwykłego dnia i wieczoru oraz do świąt Narodzenia Pańskiego przygotowujemy się blisko cztery tygodnie, aby być gotowym na przyjęcie największego Gościa świata.
My w 2003 roku przygotowywaliśmy się przez długie 40 tygodni do przyjęcia swojego drugiego dziecka. Omnia parata sunt – wszystko jest gotowe: szyby w oknach lśnią czystością, pachną wyprane firany, podłogi pomyte, ubranka przygotowane, pokój czeka. Pozostała jeszcze do ubrania choinka. Ale czy na pewno wszystko jest gotowe? Czy byliśmy gotowi, czy gotowi są wszyscy członkowie Naszej Rodziny?
Mroźna zima, śnieg za oknem, głęboka noc. Jedziemy. Białe ściany i zapach szpitala zamiast ulubionego barszczu maminego z uszkami. Co tam barszcz, jeszcze chwilka, jeszcze moment i utulę swoje dzieciątko. Dostanę swój wymarzony prezent. Nie każdy może mieć to szczęście co ja – pod choinkę dostać synka. Mijają minuty, godziny. Zagrożenie zamartwicy.
Cesarka. Kalejdoskop przed oczami, szalejący ludzie. Biegiem, biegiem, biegiem. Wtedy nie wiedziałam, że nasze dalsze życie to będzie maraton a te biegi to tak naprawdę przedbiegi. Jest. Płacze. Chłopiec. 10 pkt Apgar. .Mój śliczny Kubuś, najpiękniejsze dziecko świata. Duże niebieskie oczy, maleńki nosek i 4 kilo żywej miłości. Zapłakany mąż – on już wie. Mój czar prysł następnego ranka. Moja Gwiazdka z nieba dostała też prezent – zespół Downa. Cóż – prezentów się nie wybiera.
Vigilare (z jęz.łac) znaczy: czuwanie, stanie na straży, bycie gotowym. Wigilia jest początkiem. U nas była początkiem w płaczu i powątpiewaniu. Milion pytań – czemu? To niemożliwe, przecież wszystko było w porządku.
Szpital, świąteczny szpital. Odwiedziny całej Rodziny. Zapłakanej i załamanej. Telefon od mamy:
- Magduś, jest u WAS tato?
- Nie ma, co się stało? Przecież nie wolno mu wychodzić, lekarz zabronił.
- Nie chciałam go do Was zawieźć i chyba poszedł na nogach.
- Jedź za nim Mamuś.
Tato, po wylewie tydzień wcześniej, przyszedł do Nas na nogach 5 km w mrozie -15 i śniegu po kolana.
Zrozumiałam – miłość nie zna ograniczeń.
Mimo popłakiwań w poduszkę postanowiłam dać szczęście i normalne życie mojemu dziecku. Zasługuje na to.
Nasz dom dziś – to pełny DOM WARIATÓW. Szczęśliwych, że mamy siebie, idących do przodu nie zważających na przeciwności losu. Zespół Downa jest z nami w dzień i w nocy, dokucza nam, wywołuje łzy i zmęczenie ale jak czas pokazał byliśmy na niego GOTOWI. Ale jak można nie być gotowym na miłość, czystą, szczerą i bezinteresowną?
Ten czas szczególny będziemy w tym roku przeżywać dziewiąty raz. A prezenty? Będą, a wyciągać je spod choinki będzie wigilijny solenizant.