GRUDZIEŃ 2011
Co nowego?
1. Podsumowanie konkursu Literackiego „Down obok mnie 2011″
2. Zdjęcia z Koncertu Marzeń z Budką Suflera
3. Przedstawienie choinkowe „Na Arce o ósmej” – Teatr Lalka
1. Podsumowanie konkursu Literackiego „Down obok mnie 2011″
2. Zdjęcia z Koncertu Marzeń z Budką Suflera
3. Przedstawienie choinkowe „Na Arce o ósmej” – Teatr Lalka
Bliżej Stowarzyszenia:
4. Kwartalnik „Bardziej Kochani”
5. Księgarnia Stowarzyszenia „Bardziej Kochani”
Zajęcia stałe:
6. Grupowe Zajęcia Wspomagające Rozwój
Inne:
7. Down Obok Mnie 2011: „Ofiara” – Damian Drabik
8. Down Obok Mnie 2011: „Istoty Przeklęte” – Elwira Mróz
7. Down Obok Mnie 2011: „Ofiara” – Damian Drabik
8. Down Obok Mnie 2011: „Istoty Przeklęte” – Elwira Mróz
Co nowego?
1.PODSUMOWANIE KONKURSU LITERACKIEGO „DOWN OBOK MNIE 2011”
We wtorek 29.11 miało miejsce uroczyste podsumowanie konkursu literackiego „Down Obok Mnie 2011”. Impreza odbyła się w sali widowiskowej bielańskiego ratusza.
Poniżej przedstawiamy podsumowanie konkursu wraz z wynikami.
W konkursie wzięło udział 76 szkół, w tym: 50 to gimnazja, 26 – szkoły ponadgimnazjalne.
Na konkurs wpłynęło 136 prac w tym:
– 83 ze szkół gimnazjalnych
– 53 prace ze szkół ponadgimnazjalnych.
Komisja (w składzie: Ewa Kowalewska, Bożena Mędrzycka, Anna Sobolewska, Elżbieta Zakrzewska-Manterys, Andrzej Suchcicki) przyznała nagrody w dwóch kategoriach – uczniowie szkół gimnazjalnych i szkół ponadgimnazjalnych.
Lista nagrodzonych:
Gimnazjum:
I miejsce
1. Nina Gan – Gimn.im. Marii Dabrowskiej; Komorów
2. Elwira Mróz – Gimn. Im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Lipsko
Nagroda Specjalna
Kinga Biedrzycka – (wiersz) Gimn. im. Bolesława Prusa, Karczew
II miejsce
1. Alicja Wójcik – Zespół Szkół w Izabelinie,
2. Barbara Koniecka – Społ. Gimn. Nr 14 STO, Warszawa
III miejsce
1. Gabriela Nowocień – Gimn. im. Polskich Olimpijczyków, Błędów
2. Żaneta Cieślak – Gimn. im. Boh. Walk nad Bzurą 1939 r.; Młodzieszyn
3. Jessica Pierzchała – Gimn. im. Bolesława Prusa, Warszawa
4. Magdalena Muszyńska – Gimn. Nr 1 im. Zofii Nałkowskiej, Wołomin
5. Milena Peć – Kat. Gimn. im. św. Filipa Neri, Radom
Liceum:
I miejsce
1. Damian Drabik – ZS Elektronicznych im. Boh. Westerplatte, Radom
2. Dorota Truszyńska – Technikum – ZS Centrum Kształcenia Rolniczego, Golądkowo
Nagrody specjalne
1. Paulina Józefowska – (sztuka) L LO im. Ruy Barbosy, Warszawa
2. Paulina Górska – (wiersz) ZS im. Piotra Wysockiego, Warszawa
3. Małgorzata Grochowska – (komiks) CXXII Liceum Ogólnokształcące, Warszawa
II miejsce
Weronika Goszczyńska – I LO z Oddziałami Integracyjnymi im. Bolesława Limanowskiego, Warszawa
III miejsce
1. Sylwia Rembek – LXIX LO im Bohaterów Powstania Warszawskiego 1944 r., Warszawa
2. Agnieszka Michalik – LO im. Marii Dąbrowskiej, Żuromin
3. Sylwia Księżopolska – LXXXIII LO im. Emiliana Konopczyńskiego, Warszawa
4. Paulina Wicińska – ZS im. Piotra Wysockiego, Warszawa
Podczas uroczystego podsumowania laureatom konkursu wręczono nagrody w postaci:
– Tablety multimedialne firmy Acer – nagroda za pierwsze miejsce,
– iPody Touch 8GB – nagrody specjalne,
– iPody Nano 8GB – nagrody za drugie miejsce,
– iPody shuffle – nagrody za trzecie miejsce.
Dodatkowo każdy z uczestników konkursu otrzymał prezent w postaci elektronicznego gadżetu (figurka-pendrive), pamiątkowy dyplom oraz wydanie specjalne kwartalnika „Bardziej Kochani”.
Zdjęcia z rozdania nagród można obejrzeć pod adresem: http://bardziejkochani.pl/teksty/image_show.php?zdj_id=3002
Dostępne jest bezpłatne wydanie specjalne kwartalnika „Bardziej Kochani” zawierające prace uczestników konkursu.
Począwszy od tego wydania newslettera będziemy prezentować Państwu co ciekawsze prace konkursowe. W tym wydaniu są to dwie prace laureatów – umieściliśmy je na końcu newslettera.
Projekt został zrealizowany dzięki dofinansowaniu ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji osób Niepełnosprawnych dystrybuowanych przez Mazowieckie Centrum Polityki Społecznej.
2. ZDJĘCIA Z KONCERTU MARZEŃ Z BUDKĄ SUFLERA.
Tegoroczny koncert marzeń z udziałem Budki Suflera odbył się w czwartek 1 grudnia w Teatrze Komedia. Koncert cieszył się wielkim zainteresowaniem. Zespół grał dla nas ponad półtoragodziny. To i tak zdecydowanie za krótko. Dlatego pozostały niedosyt można jedynie wypełnić pozostałymi zdjęciami i myślami o przyszłorocznym koncercie.
Zapraszamy także do odwiedzenia naszego profilu na faceboku (http://facebook.com/bkochani) gdzie znajduje się wielka galeria ze zdjęciami z koncertu.
Serdeczne podziękowania należą się zespołowi – dzięki charytatywnej formie wystepu zespołu wystarczyło nam środków na pokrycie kosztów wynajęcia teatru, jego obsługi oraz obsługi technicznej koncertu.
3. PRZEDSTAWIENIE CHOINKOWE “NA ARCE O ÓSMEJ” – TEATR LALKA.
Przedstawienie odbędzie się 11 XII w Teatrze Lalka (PkiN Plac Defilad 1, 00-901 Warszawa), o godz 16. Prosimy o zgłaszanie uczestnictwa pod numerem telefonu 22 663 40 43, lub pod adresem e-mail:
Ilość miejsc ograniczona!
Bliżej Stowarzyszenia:
4. KWARTALNIK „BARDZIEJ KOCHANI”
Serdecznie zapraszamy do prenumeraty kwartalnika „Bardziej Kochani”.
To jedyne w Polsce czasopismo w całości poświęcone problematyce zespołu Downa. Podejmujemy tematy związane z terapią, życiem codziennym, edukacją, rehabilitacją i problemami zdrowotnymi osób z tą wadą genetyczną.
Prenumerata:
Może być rozpoczęta od dowolnego numeru.
Koszt prenumeraty- 40 zł ( obejmuje 4 numery).
Wpłaty należy dokonać na konto:
PKO BP S.A. XX O/Warszawa; 91 1020 1026 0000 1402 0017 0787
W tytule przelewu prosimy podać: numer i rok prenumeraty
(np. prenumerata 1-4 2011 będzie oznaczało zaprenumerowanie kwartalników 1,2,3,4 z roku 2011)
UWAGA: Jeżeli adres do korespondencji różni się od adresu z konta bankowego, bardzo prosimy o podanie właściwego adresu, na który ma zostać wysłany kwartalnik.
Istnieje możliwość nabycia numerów archiwalnych kwartalnika a także bezpłatnego wydania specjalnego zawierającego prace uczestników konkursu „Down obok mnie 2011”.
Wszelkie informacje pod numerem telefonu : (22) 663 40 43
5. KSIĘGARNIA STOWARZYSZENIA „BARDZIEJ KOCHANI”
Księgarnia Wysyłkowa ma swojej ofercie książki i publikacje, które przede wszystkim dotykają problemu rozwoju, edukacji i życia dzieci i osób dorosłych z Zespołem Downa. Proponowane do nabycia w naszej księgarni pozycje są dobierane tak, aby ich tematyka była bliska rodzicom, opiekunom i terapeutom, którzy na co dzień zajmują się i edukują osoby niepełnosprawne intelektualnie.
Polecane przez Stowarzyszenie:
1. „Zespół Downa. Księga pytań i odpowiedzi.”- E.M. Minczakiewicz (wyd. Harmonia)
2. „Życie z zespołem Downa. Narracje biograficzne rodziców, rodzeństwa i dorosłych z zespołem Downa” – A. Żyta (wyd. IMPULS)
3. „ Trudna dorosłość osób z Zespołem Downa.”- B.B. Kaczmarek (wyd. IMPULS)
Zachęcamy Rodziców i Specjalistów do zapoznania się z naszymi publikacjami dotyczącymi seksualności osób z niepełnosprawnością intelektualną.
Publikacje mają charakter praktycznego poradnika, który z pewnością przybliży Państwu nie tylko temat seksualności osób niepełnosprawnych intelektualnie, ale także pomoże odpowiedzieć na wiele pytań dotyczących rozwoju psychoseksualnego tych osób.
1. „Dojrzewanie. Miłość. Seks” – Poradnik dla rodziców – I. Fornalik
2. „Jak edukować seksualnie osoby z niepełnosprawnością intelektualną” – Poradnik dla specjalistów i nauczycieli – I. Fornalik
3. „Wieczne dzieci czy dorośli. Problem seksualności osób z niepełnosprawnością intelektualną” – A. Suchcicki (red.)
Zapraszamy serdecznie na naszą stronę internetową :
Dodatkowych informacji udziela: Karolina Wądołkowska drogą mailową:
lub telefonicznie: (22) 663 40 43.
Zajęcia stałe:
6. GRUPOWE ZAJĘCIA WSPOMAGAJĄCE ROZWÓJ
W ramach projektu „Przedszkole prawie domowe” realizowane są dwa bloki zajęć, przeznaczonych dla dzieci od 9 miesięcy do 3 lat:
- MASAŻYKI I WIERSZYKI
Serdecznie zapraszamy na grupowe zajęcia ogólnorozwojowe. Przeznaczone są one dla dzieci i mam lub tatusiów. Odbywają się raz w tygodniu i trwają 60 minut. Grupa pracuje pod kierunkiem terapeutów – pedagogów specjalnych. Celem zajęć jest stymulacja rozwoju dzieci poprzez wielozmysłowe doświadczenia. Dzieci już w tym wieku będą miały możliwość przebywać i bawić się w gronie rówieśników, a ich rodzice efektywnie spędzić czas ze swoim dzieckiem i oczywiście wymienić się doświadczeniami.
Prowadzenie:
Kamila Janiszewska – pedagog specjalny
Marlena Stanek – pedagog specjalny, muzykoterapeuta
Terminy grudniowe:
12 XII, 19 XII.
Grupy: I grupa – godz. 16.00; II grupa – godz. 17.00
Informacje:
tel. 22 663 40 43
tel. 22 663 40 43
- DOGOTERAPIA Z ELEMENTAMI LOGOPEDII
Są to zajęcia przeznaczone dla dzieci w wieku przedprzedszkolnym.
Prowadzenie:
Karolina Wądołkowska – logopeda
Małgorzata Kozłowska – dogoterapeuta
Terminy grudniowe:
3 XII, 10 XII, 17 XII.
Grupy: I grupa – godz. 9:00; II grupa – godz. 10:00; III grupa – godz. 11:00
Informacje:
; tel. 22 663 40 43
; tel. 22 663 40 43
UWAGA! Warunkiem udziału w zajęciach jest podpisanie zgody na udział dziecka w zajęciach kynoterapeutycznych oraz aktualne orzeczenie o niepełnosprawności dziecka.
Inne:
7. DOWN OBOK MNIE 2011: „OFIARA” – DAMIAN DRABIK
Działaliśmy prosto, szybko i skutecznie. Młody zaczepiał przechodniów i prosił ich o pieniądze. Prowokował i naciskał tak długo, aż potencjalna ofiara wychodziła wreszcie z siebie. Wtedy my się nią zajmowaliśmy. Taki człowiek albo oddawał kasę dobrowolnie, albo dochodziło do rękoczynów. Tak czy owak, zawsze osiągaliśmy swój cel. Oczywiście wcześniej Młody obserwował ofiarę, gdyż taka osoba musi przede wszystkim wyglądać na mało rozgarniętą i tchórzliwą – z takimi nie ma problemu. Plan zawsze się sprawdzał. Atakowaliśmy o poranku, gdy jeszcze mało ludzi kręciło się po ulicy. Za każdym razem w innej części miasta i zawsze samotnych przechodniów. Ale tego dnia coś poszło nie tak.
Ja, Rysiek i Paweł staliśmy w bramie wjazdowej do kamienicy. Twarze owinięte szalikami, zakapturzeni, pod grubymi bluzami chowaliśmy scyzoryki i kastety. Było tam spokojnie. Raz pewna staruszka z torbami w rękach przeszła chodnikiem obok, ale nawet na nas nie spojrzała, chociaż dobrze zdawała sobie sprawę z naszej obecności. Po jakimś czasie przybiegł Młody.
– Jest typ, ofiara losu, łatwo pójdzie – wyrzucał z siebie słowa jak automat. – Za mną!
Od razu wszyscy czterej ruszyliśmy w prawo. W oddali po chodniku kroczył jakiś człowiek w kolorowej kurtce, z kapturem zarzuconym na głowę. Obejrzeliśmy się w różne strony, upewniając się, że nikogo więcej nie ma w pobliżu, a potem przyspieszyliśmy kroku.
– Hej! Zatrzymaj się! – krzyknąłem, gdy byliśmy tuż za nim.
Człowiek przystanął i odwrócił się w naszą stronę, a gdy ujrzeliśmy jego twarz, wszyscy znieruchomieli. Przez chwilę, w czasie której staliśmy w milczeniu, zauważyłem, że z twarzą tego chłopaka jest coś nie tak, chociaż wydawała mi się znajoma. On miał zespół Downa. A my chcieliśmy go okraść. Natychmiast skarciłem się w myślach. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że tylko ja poczułem się źle. Rysiek się nie zawahał.
– Wyskakuj z kasy – powiedział.
Chłopak spojrzał na niego przerażony; przechylił głowę na bok i otworzył usta, wlepiając w Ryśka swoje dziwne oczy.
– I co strzelasz takie głupie miny? – zakpił Paweł. – Nie rozumiesz po polsku?
– Nie-nie mogę wam ich dać – wydusił chory. – Są mi potrzebne.
– Zostawmy go – rzekłem, ale oni spojrzeli na mnie, jakby nie zrozumieli.
– No, gnojku. Dawaj tę forsę, bo będziemy musieli pogadać inaczej.
– Muszę kupić leki dla mamy. Ona j-jest chora.
Rysiek nagle uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na nas, zamyślony, jakby układał w głowie plan. Po chwili zwrócił się do chłopaka:
– Ile masz kasy?
Dzieciak zadrżał. Żal było na niego patrzeć i coś mi się robiło od tego widoku. W duszy dziwiłem się tym nagłym wyrzutom sumienia, które wcześniej były mi obce. Przecież poranne rabunki zawsze dostarczały mi rozrywki i adrenaliny. Ale nie tym razem. Gdy patrzyłem na tego biednego chłopca, wyciągającego z kieszeni zmięty banknot pięćdziesięciozłotowy, czułem się okropnie. Rysiek zamierzał zrobić wszystko, co w jego mocy, aby zabrać młodemu kasę. Jego oczy zabłyszczały na widok niebieskiego papieru. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął kawałek czekolady zawiniętej w sreberko.
– No to zobacz, młody – powiedział. – Mam tu dla ciebie coś specjalnego. Pewnie myślisz, że to zwykła czekolada, ale tak naprawdę ma ona magiczną moc. Jedna kostka potrafi wyleczyć każdą chorobę. A ja chcę ci sprzedać pół tabliczki. Normalnie to cudeńko kosztuje mnóstwo pieniędzy, ale ja sprzedam…
– Nie jestem głupi! – krzyknął nagle chłopak i zaniósł się łzami. Nie mogłem na to patrzeć. Chciałem odciągnąć chłopaków, ochrzanić ich za to, co robią, ale stałem tylko w miejscu, bijąc się z myślami. Rozejrzałem się dookoła, ale nie dostrzegłem żadnego ruchu.
– To dobrze, że nie jesteś głupi – odpowiedział spokojnie Rysiek i wydobywszy scyzoryk, pomachał nim przed chłopakiem. – W takim razie przestań robić cyrk i daj pieniądze.
Dzieciak wahał się przez chwilę, chwiejąc się na nogach i przecierając wilgotną twarz. Jęczał coś niewyraźnie i wydawał inne dziwne dźwięki, otwierając i zamykając na przemian skośne oczka. Wreszcie oddał pieniądze i spuścił głowę. Rysiek i reszta zaczęli się głośno śmiać i gratulować chłopakowi rozumu. Na odchodne rzucili mu jeszcze czekoladę.
– Co z wami?! – zapytałem ich, gdy zmierzaliśmy już w kierunku sklepu. – On był chory.
– Uspokój się – mówił Paweł. – Prosta kasa, nawet się nie spociliśmy.
– Jak mogliście go okraść? Miał kupić leki dla starej.
– A ty, co? – odezwał się Rysiek. – Nie okradłeś go?
– Nie!
– A co zrobiłeś, żeby nam przeszkodzić?
Zamilkłem. Tak, to dobre pytanie. Co zrobiłem? Nic. Byłem tak samo winien jak oni. Do czego to wszystko prowadziło? Nie mieliśmy już żadnych skrupułów, żadnych oporów przed czynieniem zła. Dopiero ten chłopak mi to uświadomił. Czułem narastający we mnie wstyd, brzydziłem się samym sobą. Postanowiłem, że muszę z tym skończyć. Nie mogłem dalej się z nimi włóczyć, bo prędzej czy później stałoby się coś naprawdę złego, doszłoby do tragedii.
– Masz rację! – rzekłem w złości. – Okradłem go razem z wami. A teraz odpalcie mi moją dolę.
– Daj sobie na wstrzymanie, zaraz dojdziemy do sklepu. – Rysiek wcale nie traktował mnie poważnie. – Wstałeś dzisiaj lewą nogą, czy jak? Zachowujesz się…
– Oddaj mi moją kasę.
– Jak to zrobić, skoro mamy cały banknot?
– Nie interesuje mnie to.
– Dobra. – Przystanął i spojrzał na mnie, jakby chciał się przekonać, że nie żartuję. Upewniwszy się, kiwnął głową i wyciągnął z kieszeni portfel. Podał mi dziesięć złotych, mówiąc:
– Weź to. Starczy? Musi, bo jeśli chcesz resztę, to będziesz musiał poczekać.
Wyrwałem banknot i odwróciłem się do nich plecami. Odszedłem bez pożegnania, wyobrażając sobie wyzwiska, którymi pewnie mnie obrzucali. Ale już nie dbałem o to. Jedyne, co chciałem zrobić, to odnaleźć chłopaka i oddać mu pieniądze. Nie całą sumę, ponieważ miałem tylko te dziesięć złotych i dwadzieścia swoich, ale chociaż w ten sposób chciałem zadośćuczynić za to, co zrobiłem. Biegłem prosto przed siebie, w kierunku, w którym odszedł, ale nie mogłem go znaleźć. W końcu ulice zapełniły się ludźmi, kupcy rozkładali się z towarem na chodnikach, a rodzice prowadzili dzieci do szkół. W uszach zaczęły dudnić najróżniejsze hałasy, a w powietrzu unosił się smród spalin. Straciłem już nadzieję, że odnajdę chłopca pośród tego tłumu. I wtedy właśnie go ujrzałem.
Szedł chodnikiem w moim kierunku, więc przystanąłem i zacząłem go obserwować. Płakał żałośnie, krzywiąc twarz w przedziwnym, śmiesznym grymasie. Nie widział mnie, a ja – sam nie wiem czemu – nie zaczepiłem go. Rozmyślałem jak to jest, że nikt spośród tych wszystkich ludzi nie zauważał jego płaczu. Nikt nie zapytał, co mu się stało.
Chłopak przystanął przy starej, bezdomnej kobiecie, która siedziała pod ścianą budynku, z ręką wystawioną przed siebie. Brudna, ubrana w zniszczoną odzież, patrzyła się tępo w jakiś punkt i wcale nie zauważyła ciekawskiego. Ten jednak stał ciągle przed nią, przechylił głowę na bok, usta miał otwarte, a język omal nie wyszedł mu na wierzch. Kobieta, nawet gdy zdała sobie sprawę z obecności natręta, udawała, że wcale go nie widzi, ale po pewnym czasie nie mogła już tego znieść.
– Co się tak gapisz, mały? – odezwała się. – Zmykaj stąd.
– Dlaczego tu ta-ak siedzisz? – zapytał ciekawsko chłopak.
– A siedzę. Nie mogę nic zrobić, noga mnie boli, to siedzę.
– A dlaczego nie leżysz w domu? – Nie dawał za wygraną.
– Bo nie mam domu – odpowiedziała ze smutkiem.
Chłopak zamyślił się, otwierając usta jeszcze szerzej i przechylając głowę na drugą stronę. W końcu obejrzał się za siebie, jakby nagle zainteresował się czymś zupełnie innym, ale po chwili znów odezwał się do kobiety:
– Chcesz, żeby ktoś ci da-ał pieniądze, tak?
– Tak, mały. – Głos miała zachrypnięty.
– I nie dają?
– Ano, nie dają.
Młody nagle wyciągnął z kieszeni zawiniętą w sreberko czekoladę i podał ją staruszce, mówiąc:
– Proszę. To nie-e jest zwykła czekolada. Ona ma ma-agiczną moc.
Kobieta uśmiechnęła się, odsłaniając zniszczone zęby i autentycznie wzruszona odebrała prezent. Na koniec wyciągnęła drżącą, pomarszczoną rękę i uścisnęła dłoń chłopca.
– Dziękuję, mały. Niech Bóg ma cię w swej opiece.
Patrzyłem na tę scenę poruszony. Dwie osoby, na których cierpienie nikt nie zwracał uwagi, spotkały się i wzajemnie uszczęśliwiły. Sama ta rozmowa, chociaż bardzo prosta, musiała znaczyć dla nich bardzo wiele. Odciągnąłem chłopca na bok, ale gdy ten poznał moją twarz, zaczął się szarpać i krzyczeć. Ludzie co prawda patrzyli na nas z ukosa, ale nikt nie zatrzymał się, żeby zareagować. Uciszałem go i uspokajałem, a gdy zacząłem przepraszać, wreszcie przestał się wyrywać.
– To twoje pieniądze! – Machałem mu banknotami przed oczyma. – To wszystko, więcej nie mam. Przepraszam za to, co zrobiliśmy!
Obserwował mnie zaskoczony. Te jego małe oczka niemal wychodziły mu z orbit. Oblizał wargi i uśmiechnął się radośnie, a ja poczułem niewypowiedzianą ulgę.
– Chodź – powiedziałem. – Odprowadzę cię do apteki. Chyba nie zgubiłeś kartki, z nazwami leków, prawda?
– Nie mam kartki – odpowiedział spokojnie.
– Co? – odparłem zdziwiony. – Zapamiętałeś, co masz kupić?
– Nie potrzebuję leków.
– Jak to? Mówiłeś, że…
– Ja nie-e chciałem, żebyście zabrali mi pieniądze.
Stałem jak wryty pośród tych wszystkich mijających mnie przechodniów. Nie mogłem w to uwierzyć. Wreszcie, sam nie wiem czemu, zacząłem się śmiać. Najpierw cicho, pod nosem, później głośniej. On, widząc moją reakcję, zaczął mi towarzyszyć. I śmialiśmy się tak, wspólnie, przez dłuższą chwilę. Potem uspokoiłem się i przetarłem wilgotne oczy.
– Jestem twoim dłużnikiem – rzekłem, a on tylko dziwnie uniósł głowę do góry i otworzył usta. Potem spoglądał na boki, jakby zupełnie nie zainteresowany rozmową ze mną, jakby nic z tego, co wydarzyło się przed chwilą, nie miało miejsca. Nie czekałem na jego reakcję. Kierowany jakimś nagłym impulsem, przytuliłem go i poklepałem po plecach.
– Uważaj na siebie, młody.
Podrapał się po podbródku i popatrzył na mnie. Potem odwrócił się i ruszył w drugą stronę. Odchodząc, zbliżył się jeszcze do bezdomnej staruszki i podał jej jeden z banknotów, które ode mnie odzyskał. A potem odszedł i nigdy więcej już go nie zobaczyłem.
8. DOWN OBOK MNIE 2011: „ISTOTY PRZEKLĘTE” – ELWIRA MRÓZ
Wzięłam głęboki wdech i spróbowałam się odprężyć. Związanie jaźni wymagało ode mnie wielkiego skupienia i czystości umysłu. Wyobraziłam więc sobie białą kartkę, nicość pochłaniającą wszystko. Słyszałam jak Augustyn wypowiada zupełnie nowe zaklęcia, jednak, o dziwo, nie denerwowałam się. W tej chwili wszystko zostało za mną. Osuwając się w błogi stan nieświadomości, powróciłam jeszcze raz do momentu, kiedy to wszystko się zaczęło..
Tydzień wcześniej
– Ależ Melie! – moja ciotka i jednocześnie pani rektor była wstrząśnięta – o czym ty w ogóle mówisz? Przecież to herezja!
– Herezja? – byłam oburzona jej reakcją – czyli w dzisiejszych czasach to tak nazywamy naukę i postęp?
– Przecież wiesz, o czym mówię – zwróciła się do mnie swoim silnym głosem – te istoty są przeklęte przez naszą religię, a ty chcesz je badać zupełnie jak ludzi. Każdy człowiek przy zdrowych zmysłach potępiłby twoje działanie.
– Ponieważ każdy w tym kraju potępia to, co inne i niezrozumiane! Gdyby ktoś z nas spróbował zbadać te istoty, wyniki mogłyby być naprawdę szokujące!,- chciałam przemówić do jej rozsądku i oczywiście, pragnienia sławy. – Ciociu, to przyniosłoby duży rozgłos naszej uczelni. Być może król przeznaczyłby więcej środków na badania.
– Króla nie interesuje psychologia magiczna, Melie. Szczerze mówiąc, magię uważa jedynie za nową broń, którą trzeba wykorzystać – ciotka była nieubłagana – wolę pozostawić tę uczelnię taką, jaka jest, a król niech lepiej zajmie się sprawiedliwym panowaniem w Anymarze. Już teraz nasz kraj stoi na granicy upadku.
– Wiesz dlaczego Anymar jest słaby? – mimo jej jawnej niechęci do mojej sprawy, postanowiłam kontynuować – ponieważ zamiast inwestować w naukę, technologię i badania woli być zacofany i pełen zabobonów.
– Błagam, Melie, skończ – pani rektor spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem – nawet jeśli twoje badania się powiodą, ludzie nadal będą trwać w przesądach. Religia każe im uznawać osoby z zespołem Downa za dzieci demonów, zesłane z piekieł. Pisma każą je zabijać, nie dopuszczać do głosu, izolować od społeczeństwa! Nie zmienisz czegoś, co było oczywistym faktem przez setki lat. Możesz co najwyżej przekreślić swoją karierę, która świetnie się zapowiadała i spłonąć na stosie jako wróg panującego ustroju. Tego chcesz?
– Chcę oświeconego świata, w którym ludzie będą logicznie myśleć, akceptując tym samym wolność i równość. Świata, w którym religia nie będzie z nich robić bezmózgich niewolników, a król zamiast korzystać ze swojego statusu, zacznie myśleć o poddanych bardziej niż o sobie! Tego właśnie chcę, a ty zabraniasz mi zrobienia pierwszego kroku na drodze do tych reform – wybuchłam, uwalniając tym samym dawno gromadzony gniew.
Ciotka pokręciła ze smutkiem głową. Pewnie żałowała, że w jej uczelni wychowała się taka idealistka. No, ale cóż. Teraz musiała ponieść za to konsekwencje.
– To niemożliwe, Melie – gdy wypowiadała te słowa spojrzała na mnie smutno – po prostu niemożliwe.
– To kwestia wiary, ciociu – odpowiedziałam z łagodnym uśmiechem. Nie chciałam jej zdenerwować.
– Wiesz co to wiara, Melie?- zapytała – to przyjmowanie jakiś poglądów lub czyichś słów, chociaż nie masz na nie dowodu. Bo gdy się wierzy, fakty po prostu nie są potrzebne. W naszym społeczeństwie miliony wierzą, że te istoty są od nas gorsze i wymagają eksterminacji. Tacy jak ty bronią ich i na to nie pozwalają. Ale to jedyne, co mogą zrobić. Ludzie zawsze będą tacy sami, okrutni i nietolerancyjni. To ich natura, a jej nie da się zmienić żadną magią. Możesz to przyjąć do wiadomości lub zginąć, próbując z tym walczyć. Co wybierasz?
– Walkę – odpowiedziałam spokojnie, jednak w duszy aż się gotowałam – choćby do ostatniej kropli krwi.
Ciotka tylko westchnęła.
– A więc będziesz walczyć samotnie – odparła – uczelnia nie udzieli ci funduszy ani pozwolenia na jakiekolwiek badania. Jutro możesz złożyć papiery do rezygnacji ze studiowania psychologii magicznej.
– Będziesz tego żałować – powiedziałam do niej zabierając z jej biurka zwoje pergaminu wypożyczone z biblioteki.
– Świat nigdy nie dowie się o twoich badaniach – usłyszałam za sobą głos ciotki. – Nigdy!
Gdy tylko wyszłam z uczelni, podszedł do mnie Augustyn. Tylko on jeden wspierał mnie w moich badaniach. Był doskonałym przyjacielem i niezwykle uzdolnionym studentem, zajmującym się nowymi dziedzinami magii badawczej. Przeważnie eksperymentował z różnymi dziwnymi substancjami lub tworzył urządzenia, o których świat nie słyszał. Byłam pewna, że kiedyś zostanie znanym wynalazcą.
– No, i jak poszło? – zapytał z przyjaznym uśmiechem.
– Okropnie – odpowiedziałam.
– Nie dała funduszy? – domyślił się.
– Gorzej – powiedziałam siadając przy stoliku w tawernie dla studentów, położonej naprzeciwko uczelni – wylała mnie na zbity pysk.
Augustyn aż otworzył buzię ze zdziwienia.
– Nie wierzę! Wyrzuciła cię z uczelni?
– No – zaczęłam przeglądać menu i kiedy podeszła do nas kelnerka, zamówiłam pierogi i piwo. Ostra dyskusja z panią rektor wzmogła mój apetyt. – I dała mi jasno do zrozumienia, że w dupę sobie mogę wsadzić te badania, bo i tak spalą mnie za nie na stosie.
– Masakra – odpowiedział, także zamawiając piwo – jednak, jak mniemam, nie masz zamiaru zrezygnować?
– Najmniejszego – uśmiechnęłam się wrednie na myśl, że może mi się udać doprowadzić ciotkę do szału kontynuacją kariery.
– Ale na badania w ośrodkach dla osób z zespołem Downa potrzebujemy specjalnego pozwolenia od pani rektor lub króla.
– Podrobimy – ta przeszkoda akurat nie robiła na mnie większego wrażenia.
– Okej… udam, że tego nie słyszałem – powiedział odrobinę zaniepokojony – A tak na serio?
– To było serio – prychnęłam poirytowana. Co on, nie rozumiał po anymarsku?
– Zaczynasz mnie przerażać – wyznał szczerze.
– Ja po prostu zrobię wszystko, żeby udowodnić tym ciołkom, że się mylą. A więc pakuj zapas gaci, bo jutro wyruszamy – powiedział żwawo.
– Do którego ośrodka?- zapytał. O kurde, o tym nie pomyślałam.
– Cóż – wysiliłam umysł, by przypomnieć sobie, co wcześniej brałam pod uwagę. – Sądzę, że trzeba pojechać do jakiegoś na wsi. Mniejsze szanse, że ktoś odkryje nasz przekręt.
– Może w Lirebell? – podsunął nazwę chyba najbardziej zacofanej wsi, jaką znałam.
– Żartujesz? Przecież oni nienawidzą magii! Ostatniego maga przysłanego do tej wioski mieszkańcy spalili na stosie, bo rzekomo zjadł im kota, który po dwóch dniach i tak się znalazł! Nie wiem jak ty, ale ja nie chcę zginąć.
– Zapłacili wtedy olbrzymie odszkodowanie, więc na pewno nie popełnią tego błędu drugi raz, co nie? – był taki wyluzowany, że aż miałam ochotę go walnąć.
– Okej, ale nie będziemy tam dotykać żadnych kotów, jasne? – ostrzegłam go zupełnie poważnie.
– Jasne – odpowiedział.
Jedząc pierogi myślałam już tylko o tym, jakimi sposobami zdobędę potrzebne mi informacje i ile pieniędzy zapłacą za wyniki moich badań.
Cztery dni wcześniej
Ameryn był dużym krajem, ale jego wielkość niestety nie służyła potędze. W pobliżu stolicy rozwijały się duże, piękne miasta, w których akademie magii można było spotkać na każdym kroku. Jednak im dalej od stolicy, tym miasta stawały się nędzniejsze, aż w końcu można było spotkać jedynie małe wioski.
Lirebell było jedną z nich, oddaloną od stolicy dwa dni drogi. Leżało na kompletnym zadupiu i mimo, że niedaleko było kiedyś jedno z magicznych przejść służących szybszemu przemieszczaniu się, to ludzie byli tu tak przeciwni magii, że zburzyli je już pierwszego dnia. Magowie, którzy zostali tam wysłani przez króla najczęściej nie wracali. Jeśli jednak udało im się przeżyć, popadali w obłęd, opowiadali niestworzone historie i trafiali do domu wariatów. Już nie mówiąc o tym, że zawsze byli poturbowani i brakowało im kilku części ciała…
Dlatego byłam przerażona, gdy na horyzoncie ukazały się pierwsze zabudowania. Podobno zwierzęta wyczuwają niebezpieczeństwo, nic więc dziwnego, że nasze konie odmówiły posłuszeństwa. Musieliśmy więc zsiąść i je poprowadzić. Gdy byliśmy już niedaleko zabudowań zobaczyliśmy tabliczkę z napisem: Witajcie w Lirebell, który ktoś uczynnie poprawił. Teraz zamiast witajcie było tam nabazgrane żegnajcie, a na końcu dopisek „o ile wam życie miłe!”. Bynajmniej nie pomogło mi to przezwyciężyć strachu. No, ale czego się nie robi dla zmiany społeczeństwa?
Z ponurą miną ruszyliśmy w kierunku ,,Ośrodka dla osób przeklętych imienia świętej Ameby”. Po drodze mijaliśmy małe, drewniane domy, ale żadnych ludzi. Okiennice były pozamykane lub zabite deskami, tylko w czymś, co przypominała wielki chlew paliło się światło. Gdy podeszłam bliżej zauważyłam szyld. A więc to, co uznałam za chlew naprawdę było karczmą. No, jeśli będę musiała tutaj spać, to chyba się zastrzelę.
Ośrodek jako jedyny budynek był zbudowany z kamienia. Pewnie król wyłożył na niego fundusze i to dlatego mogli sobie pozwolić na rozrzutność. Niestety, mimo to nadal wyglądał strasznie, mrocznie i ponuro. Nie mogłam sobie wyobrazić jak okropnie muszą się czuć osoby zmuszone do mieszkania w czymś takim. Podeszłam do wielkich, żelaznych drzwi, które nie pozwalały nam wejść dalej. Zapukałam, ale to nic nie pomogło.
– Hej!- wydarłam się – jest tu ktoś? Ktokolwiek?!
Nadal nic. Już miałam wsiadać na konia, ale usłyszałam skrzypienie i drzwi się uchyliły.
– Czego chcecie?- zapytał ktoś szeptem.
Przybliżyłam się do drzwi. Stała w nich kobieta, ubrana w prostą, szarą suknię bez jakichkolwiek ozdób. Czarne włosy miała spięte w kok, a brązowe oczy przeszywały nas na wylot.
– Hej – powiedziałam i uśmiechnęłam się przyjaźnie, by trochę rozładować atmosferę – nazywam się Melie, a to jest mój przyjaciel i współpracownik, Augustyn. Studiujemy na Uniwersytecie Magii w Eprisie i zajmujemy się miedzy innymi psychologią. Przysłano nas tutaj do przeprowadzenia badań nad pani podopiecznymi.
Kobieta spojrzała na nas podejrzliwym wzrokiem.
– Myślałam, że uczelnie zakazują badań nad przeklętymi – widać była obeznana w temacie.
– Owszem, ale jak pani pewnie wie, mamy specjalne pozwolenie od samego króla – znowu się uśmiechnęłam, tym razem żeby nie rozpoznała jak bardzo łgam.
– Pozwolenie? Nic mi o nim nie wiadomo – zdziwiła się.
– Jak to? – teraz to ja udałam zaskoczenie – Nie dostała pani naszego listu?!
– Nie. A powinnam? – wydawała się zagubiona.
– Och, oczywiście! Ale skoro nie dostała pani pozwolenia to pewnie nas nie wpuści, prawda? A szkoda, bo król obiecał dać fundusze na remont ośrodka, jeśli tylko badania wyjdą pomyślnie. No, ale cóż.. .- udałam, że wzdycham zraniona – nie ma badań, nie ma pieniędzy. Jak pech, to pech…
– Fundusze? – kobiecina od razu zwąchała okazję – jak duże?
– Około dwóch tysięcy sztuk złota. Wystarczyłoby na zupełnie nowy ośrodek i pięć lat utrzymania. Ale zrozumiem, jeśli nas pani nie wpuści…
– Ależ skąd – kobieta uśmiechnęła się tak przyjaźnie, jak może uśmiechać się tylko ktoś pragnący wielkich pieniędzy – wejdźcie! Zaraz przygotuję wieczerzę, a potem pokażę wam cały przybytek…
Cóż, może nie miałam specjalnego daru przekonywania ludzi do swoich racji, ale jednego mogłam sobie pogratulować. Byłam doskonałą aktorką.
Dzień wcześniej
Tamtego dnia Alberta, bo tak miała na imię przełożona ośrodka, pokazała nam dosłownie wszystko, co chcieliśmy zobaczyć, a nawet więcej. Obchodziła się z nami doprawdy uroczo. Ciągle tylko potakiwała i pytała czy czegoś nam przypadkiem nie potrzeba. Oczywiście, nie omieszkała spytać także o pieniądze. A dokładniej, czy jeśli zaoferuje nam specjalne badania, takie jak sekcję zwłok czy organy do pobrania nie dostanie ich więcej. Oczywiście odmówiłam i to (jak określił Augustyn) w dość ostry sposób.
Przez trzy dni studiowałam zachowanie tych dzieci, ponieważ w ośrodku nie znajdowali się żadni dorośli. Siedziałam z nimi podczas posiłków i zabaw, a nawet im czytałam. Wszystkie wyglądały podobnie: były raczej masywne, z uszami przylegającymi do czaszki, małymi oczami. Głosy miały dość grube, jednak odzywały się rzadko, najczęściej wydawały z siebie jakieś nieokreślone dźwięki. Zapytane o coś musiały się dłużej zastanowić, ale w końcu odpowiadały. Szczególnie zainteresowała mnie jedna z nich, dziewczynka o imieniu Melanie. Podeszła do mnie, kiedy przeglądałam papiery i powiedziała:
– Ty dużo czytasz. Musisz być mądra.
Tak mnie to zdziwiło, że aż się zaśmiałam, a dziewczynka uśmiechnęła się.
– To, że umiem czytać, nie znaczy, że jestem mądra – powiedziałam jej.
– Pani Alberta mówi, że jesteśmy głupi. Że nie umiemy czytać i pisać. Pani Alberta umie czytać. Ona jest mądra – wyjaśniła mi dziewczynka.
Znowu się zaśmiałam. Spojrzałam na Melanie. Miała około siedem lat, jasne włosy i niebieskie oczy.
– Wiesz, że mamy podobne imiona? – zapytałam i posadziłam ją sobie na kolanach.
– Nie. Ja jestem Melanie, a ty jesteś Melie. Mądra Melie.
– Umiesz napisać swoje imię, Melanie?
Dziewczynka pokręciła głową.
– Nauczę cię – powiedziałam i podałam jej pióro – to jest pióro. Żeby coś zapisać trzeba je zamoczyć w atramencie. Teraz bierzemy je do ręki, przykładamy do papieru i poruszamy ręką kreśląc litery – wzięłam jej dłoń w swoją i poprowadziłam – no i proszę! Melanie! Teraz spróbuj sama.
Melanie spróbowała, ale nic z tego nie wyszło.
– Twoje ładniejsze – skomentowała na widok swoich liter.
– Spróbuj jeszcze raz.
Spróbowała jeszcze trzy razy. Gdy wreszcie za czwartym się udało, uśmiechnęła się najwyraźniej dumna z siebie.
– Teraz i ja jestem mądra – powiedziała i przytuliła się do mnie brudząc moją najnowszą sukienkę atramentem.
Byłam tak przejęta nawiązaniem kontaktu, że rozzłościłam się dopiero późnym wieczorem. Akurat próbowałam uratować tę nieszczęsną tkaninę, gdy do środka wszedł Augustyn.
– Melie!- zawołał uradowany – Mam dla ciebie doskonałą wiadomość!
– Wynalazłeś środek, który zmywa atrament z niezwykle drogich sukienek?- zapytałam poirytowana.
– Lepszą!- uśmiechnął się szeroko – mam coś, co przyspieszy nasze badania i raz na zawsze osądzi, kto miał rację.
– Czyli?- nie powiem, tym mnie zainteresował.
– Wynalazłem substancję, dzięki której na dziesięć minut będziesz mogła wniknąć do podświadomości któregoś z tych dzieci!
Szczęka mi opadła. Czy Augustyn właśnie poinformował mnie, że mam jedyną w życiu okazję sprawdzenia podświadomości osób, dotąd uważanych za przeklęte? Że mogę zobaczyć wnętrze ich umysłu? Ocenić czy panuje w nich mrok, taki do jakiego zawsze przekonywały nas stare pisma?
– To cudownie!- wrzasnęłam na cały głos, bo po prostu nie mogłam tego dusić w sobie – kiedy możemy spróbować?
– Jutro będę gotowy? Ale uprzedzam, jesteś pierwszą osobą, na której to przetestują. Mogą pojawić się efekty uboczne…
– Jakie efekty uboczne? – zapytałam, a mój entuzjazm momentalnie osłabł.
– Podczas tych dziesięciu minut wejdziesz do głowy Melanie, a ona do twojej. Wasze jaźnie będą połączone i niestety, mogą uznać się za obce i zacząć walczyć. Silniejsza może nawet zabić słabszą – odpowiedział ze smutkiem.
Zabić słabszą? Czy byłam gotowa ryzykować śmiercią? Albo zabić Melanie? Przecież chodziło tylko o badania, obserwacje i proste zapisywanie wniosków… Ale ten sposób był ostatecznym rozwiązaniem. Mógł przynieść wolność wszystkim osobom z zespołem Downa. Mógł ocalić ich od nieuchronnej eksterminacji. Mógł ich zbawić, także w oczach ludzi.
– Jestem gotowa to zrobić – powiedziałam – szykuj sprzęt. Jutro nasz wielki dzień.
Teraz
No i tak jestem tutaj. Zatracam się w otchłani. Nagle robi się zupełnie ciemno. Jednak już po chwili pojawia się światło. Mała kropka w oddali. Biegnę, nie wiem nawet jak, ponieważ pod stopami czuję pustkę. To skutkuje. Kropka robi się coraz większa, aż przybiera kształt drzwi. Nie przychodzi mi do głowy nic innego jak tylko je otworzyć.
Ten jeden ruch otwiera przede mną zupełnie nowy świat. Świat jak ze snów. Pełen barw, szczególnie spokojnej, kojącej zieleni, błękitu nieba i jeziora, brązów liści na drzewach… Ten świat jest pełen uśmiechniętych dzieci, takich jak Melanie. A pośrodku wszystkiego jest pałac. Dokładnie taki, jak królewski w Eprisie, stolicy Amerynu. Dokładnie taki, jakiego obrazek przywiozłam ze sobą. Jednak fosa zamiast być wypełniona wodą, jest wypełniona kartkami papieru i piórami. A na wszystkich kartkach pisze jedno słowo: Melanie…
To, co widzę nie jest przecież złe. Przepełnia je dobroć i piękno! Oni wszyscy nigdy nie mieli racji. Dążyli do eksterminacji czegoś tak niewinnego…
Nagle poczułam niewyjaśnione przeczucie, że za chwilę stanie się coś złego. Zaraz potem poczułam niezwykły ból głowy, tak silny, aż zwalił mnie z nóg. Świat stracił swoje kolory. Zaczynał się rozpadać, a ja byłam w centrum zniszczenia. Gdy zdałam sobie sprawę, co się dzieje, było już za późno. Nie zdążyłam nawet