logo teatr 21

Recenzja po spektaklu „Portret”

Na małej scenie Teatru Studio odbyły się dwa przedstawienia Teatru 21 działającego w ramach Zespołu Społecznych Szkół Specjalnych „Dać szansę” przy ul. Głogowej w Warszawie. Autorką spektaklu „Portret” – na podstawie książki Michel Lemieux „Burzowa noc” – jest Justyna Sobczyk.

Na scenie Daniel Krajewski, jak klaun, przymierza różne ciała, które przynosi mu projektantka. Może takie – wysportowane i muskularne? „Nie, za ciasne, swędzi i drapie”. Może ciało kobiece, delikatne, pachnące? „Ale żeńskie!” – buntuje się Daniel. Więc może ciało krokodyla? „Za gorąco i za zielono”. Ostatni krzyk mody: zebra w paski? „Czy ja jestem więźniem?”. Skoro nic mu nie odpowiada, musi nosić swoje ciało – ciało Downa. Czy je akceptuje?

Fot. Grażyna Jaworska / Agencja GazetaDaniel staje przed publicznością i pyta: „Gdyby można wymienić swoje ciała, to czy ktoś wybrałby moje? Mam aż 47 chromosomów”. Podchodzi do niego Piotruś Swend (znany z serialu „Klan” aktor z zespołem Downa). Opisuje twarz: „Jest nieco szersza od innych twarzy, oczy nieco skośne, orientalne, niebieskie jak u mamy… usta nieco mniejsze… podniebienie płytkie… tył głowy może bardziej płaski… i jeszcze okulary jak u taty”. „To moja twarz!!! – woła Daniel – Mój nos. Moje ucho. Moje oko. Moje!”.

Jesteś człowiekiem z zespołem Downa, ale to jedna z wielu cech, bo poza tym jesteś sobą, jesteś chłopakiem, uspołecznionym superuczniem, kimś, kto ma piegi, jesteś – jak Daniel – Żydem, ale też turystą, wreszcie – aktorem.

Grzesiek Brand gra Fryzjera: „Umyję panu myśli. Uczeszę marzenia. Poukładam pytania. Podetnę stresy…”. Teraz zaczyna się podróż „do środka głowy”, do tego, co ukryte. Bohaterowie spektaklu odgrywają swoje sny: o „szalonych dziewczynach w kabriolecie”, o napadzie na bank (Daniel jest słynnym gangsterem). Ania Łuczak opowiada o swoim porwaniu. Marta Stańczyk o trzęsieniu ziemi w Piotrkowie Trybunalskim. Komuś śniła się śmierć Michaela Jacksona. Każdy z nich jest jak on – tańczą po kolei niesamowitym księżycowym krokiem. W świetle punktowych reflektorów podchodzą do mikrofonu. Mówią o swoich marzeniach – od siebie, żywym głosem, już bez playbacku.

To jest ich „coming out”. Przygotowywali do niego widownię przez godzinę. Ale najcenniejsze w „Portrecie” jest nie to, że my patrzymy na nich, „innych”, tylko że oni patrzą na nas, chcą widzom coś z siebie dać. Niepełnosprawni popadają czasem w egotyzm – ci go przełamują. Nie ma w tym spektaklu cienia emocjonalnego szantażu. Młodzi ludzie z zespołem Downa (wśród nich dziewczyna autystyczna) rozmawiają z nami jakby ponad swoim ograniczeniem.
Teatr sprawia, że upośledzenie staje się maską.

Oglądałem „Portret” z córką Celą, która też ma zespół Downa. Jest świadoma swojej inności i tak jak ci z „Portretu” zostaje zmuszona do nieustannego przekraczania siebie: w szkole, w komiksach, które rysuje, w tańcu, w przeżywaniu filmów, które ogląda, wreszcie w marzeniach. Tacy jak ona muszą nieustannie przezwyciężać skłonność do inercji, być w ruchu, grać. Pytam, czy podobał jej się „Portret”. „Bardzo!”. Ci na scenie to jej rówieśnicy – pierwsze pokolenie ludzi z zespołem Downa, urodzonych po 1989 roku, które wyszło z getta. W tej dziedzinie naprawdę dokonał się społeczny postęp. Ich rodzice nabrali świadomości praw podobnych do tych, jakie przysługują mniejszościom: prawa do nauki, do pracy, do obecności w życiu publicznym. Również prawa do obecności w sztuce.

W 1996 r. na festiwalu w Cannes nagrodę za najlepszą rolę męską odebrał Pascal Duquenne, aktor z zespołem Downa grający obok Daniela Auteila w „Ósmym dniu” Jaco van Dormaela (pa
miętam, że za tą nagrodą głosował juror Krzysztof Piesiewicz). Okazało się, że Duquenne nie przyszedł znikąd – stale występuje w belgijskim teatrzyku. Tamta nagroda była szokiem. Nie był nim warszawski projekt „Downtown” fotografika Oiko Petersena – z tymi samymi osobami, które występują w „Portrecie”, urządził warsztaty fotograficzne; ich wynikiem były „fotografie marzeń”.

Justyna Sobczyk od kilku lat prowadzi warsztaty z młodzieżą ze szkoły na Głogowej. Fundusze na kolejne spektakle Teatru 21 (poprzednim była „Alicja”) zdobywa w urzędzie miasta. Przytulił ich Teatr Studio, pozwalając robić u siebie próby. „Portret” wystawiono jak dotąd dwa razy. Na widowni zawsze komplet – oczywiście są także rodziny aktorów, ale duża część widowni to ludzie z miasta, którzy kupili bilety.

Co dalej? Teatr 21 emancypuje się. Skupił wokół siebie ciekawych młodych artystów: scenografkę Agatę Skwarczyńską, kompozytora Pawła Andryszczyka, choreografkę Bożenę Pamfil, odpowiedzialnego za projekcje filmowe Szymona Celeja.

– Powoli staram się ogarniać sytuację, która zaczyna nabierać tempa – mówi Justyna Sobczyk. – Marzę o tym, żeby utworzyć stały teatr warsztat. Nasi aktorzy powoli odchodzą ze szkoły, w której działaliśmy dotąd. Dorośleją, ale nadal chcą grać. Po każdym spektaklu podchodzą do mnie osoby gotowe przystąpić do teatru. Pomyślałam: skoro tworzy się w kraju warsztaty pracy dla osób niepełnosprawnych, warto zrobić coś dla tych, którzy chcieliby pracować w obszarze sztuki. Dla nich warsztatem pracy mógłby być teatr. Pięć lat temu zaczynaliśmy od jasełek prezentowanych w ramach szkoły. Teraz wystawiamy w stołecznym teatrze. Czy to nie sukces?

Kolejny spektakl 5 lutego 2011 r. godz. 17.00 Teatr Studio.

Autor: Tadeusz Sobolewski
Źródło:
Gazeta Wyborcza Stołeczna