kredki

Nikifora nie pamięta

Lubię

Aby nie pomagać w kuchni, wchodzi pod stół w swojej pracowni, być może nie zauważą, nie zawołają. Wzywana do pracy wstaje, niezadowolona. Przytula. Ucieka znowu albo pomaga przy zmywaniu.

Duża praca to rarytas. Jestem ciocią Marysi, opiekuję się nią. To moja praca. Dałam jej chrupki, czekoladę i banana i rzygała na łóżko. Jestem Justyna, jestem ważna, jestem malarzem.

Wszystko zależy od humoru. W Bratysławie wygrywa INSITA i zostaje pierwszą polską artystką art brut nagrodzoną grand prix, idzie do jubilera popatrzeć na świecidełka, korale, pierścionki. Wygranej nie pamięta, jakieś kwiaty były, ludzie. Nic ciekawego.

Jestem damą

Na każdym palcu inny pierścionek, gadżety są ważne, zmienia je. Tak jak stroje, kolory wyraźne, poza tym broszki, łańcuszki. Po Jubilerze w Bratysławie dizie zjeść kurczaka. Lubi jeść. Pomimo problemów z sercem, taka mała wada organu, pochłania ogromne ilości jedzenia.

Ja lubię jeść kurczaka z rożna, kurczaka z grilla, kotlety schabowe i lubię gulasz, i bigos, i mięso lubię, ja lubię sałatkę wiosenną, owoce morskie i sałatkę z serem białym, lubię serek, ja lubię kiełbaski smakusie, ja lubię rzodkiewki, ja lubię lody, zimne lody, chrupki, chipsy, ja lubię desery lodowe, dużo śmietany, dużo kremówki, ja lubię karpatkę, wuzetkę, czekoladę, ja lubię owoce, banany, kiwi, ja lubię jabłka. Lubię sypać węgiel do pieca, lubię karmić kury, trawą je karmię, lubię jajko smażone na ciepło, ja lubię makaron na ciepło z keczupem, lubię zapiekanki, ja lubię hot-doga, hamburgera, kebab i pizzę, ja lubię bułki.

Czego nie lubisz?

Ja lubię

Mama

Początek to była makabra, nie była przygotowana, nikt nie jest i ona nie była. Długo myślała, że to sen, że nie zdarzyło jej się takie dziecko. Do dzisiaj czasami wydaje jej się, jak się obudzi, to myśli, że to sen. Najszczęśliwsza jest wtedy, ten ułamek sekundy.

Na Dzierżyńskiego, mówili, że nie będzie chodzić, że garb wyrośnie. Trzydzieści lat temu to były inne czasy. Nina, tak na Justynę mówi mama, zmieniła ich życie, mało się ruszali, do krewnych przestali jeździć, dzieci się wyśmiewały, dzieciom nie wytłumaczysz. Nie osoba z zespołem downa, ale dałn. I już. Niedawno córka kuzynki wzięła ślub, w wieku Niny jest, nie mogła pójść.

Z tym się nie może pogodzić, nie przeżywa już tak po latach, ale pogodzić się nie umie. Nie ma co wierzyć i nie wierzy tym, którzy tak mówią. Lekarka mówiła mamie, żeby teraz nie płakała, żeby łzy na później zostawiła. I miała rację. Początki to nadzieja, a jak i ją straciła to nie zostało już nic. Jak Nina dostała trzy dwóje, mama zrobiła awanturę, poszła do szkoły, kłóciła się z nauczycielką, a teraz wstyd tylko za tę awanturę, bo są rzeczy, których się nigdy nie nauczy. W podstawówce Nina siedziała w świetlicy jak mól.

W międzyczasie trafili z mężem i córką na dobrych ludzi, dobre przedszkole, w którym pani psycholog oceniała i wysyłała jednych do szkoły życia, drugich do szkoły specjalnej. Taki podział na lepszych i gorszych, zaradnych i nieporadnych, mądrzejszych i głupszych. Pani psycholog wysłała Ninę na kilka lat do szkoły specjalnej, radziła sobie tam doskonale. Nie miała w sobie nic agresji, siedziała na lekcjach, nie pluła, nie krzyczała jak inne, nie szarpała, raczej wolała się przytulić, uśmiechnąć.

Potem Nina trafiła do wspólnoty „Wiara i światło”, dziewczyny przychodziły do nich, do drzwi i brały córkę do kina, jej siostra rodzona nigdy z nią do kina nie poszła. A one przychodziły, szły miastem razem, obok siebie. Siostra daleko jest, wyjechała, zostawiła im Marysię, o Ninę zawsze była trochę zła, wstydziła się że ją w domu zostawili. I we wspólnocie zebrania były rodziców, wakacje, wyjazdy, dobre to były czasy, takie same mieli dzieciaki, problemy takie same, dobrzy to byli ludzie.

Z tym tematem nie ma żadnych kłopotów, poradziła sobie z tym i to akurat jej się udało. Mało o tym mówią, czasami w telewizji coś widać, ktoś się całuje, albo coś jeszcze robi, wtedy pomija to. Przełączy kanał, albo nic o tym nie mówi. Nie ma już tematu. Był taki moment, że Nina bawiła się lalkami i przykładała te lalki do całowania, wtedy ona szybko zlikwidowała lalki, momentalnie. Niektórzy rodzice nie zrobili tego, zostawili lalki i teraz mają problem. A to jej się udało, jak zabrała lalki, to Nina weszła w wyszywanie. Mama myślała, że ich z torbami puści, tyle wyszywała. Wracała z warsztatu i całymi godzinami wyszywała.

Jak była młodsza, to miała dyżury jakieś w domu, pomagała sprzątać, jeździła na rowerze trójkołowym przed domem, teraz wraca zmęczona, mówi, że ma talent w ręce, leniem jest, nic nie robi. 17 marca skończyła trzydzieści lat, powinna się ruszać, bo jej serce słabe i żylaki ma. Od kiedy jest Marysia przestała robić wiele rzeczy, bawi się, bajki czyta Marysi, ogląda z nią telewizję.

Swój pokój sprzątam.
Nie kłam.
No dobrze, biurko.

Trudno mamie ocenić czy te obrazy, to co Nina rysuje, to wyżej jest od bazgrania przedszkolaka. Bo i jak ona mogłaby to ocenić, nie umie, nie uważa, że córka jest malarką, ale nie zna na się tym zbyt dobrze.

Teraz została jej obawa co będzie dalej, jak z mężem umrą, co potem się stanie z Niną. W kręgu znajomych wszyscy już sobie odpuścili, spasowali z nadzieją i martwią się, co będzie dalej.

Tata

Jeździł z nią na wystawy do galerii, wznosił toasty i pozwalał się córce pogłaskać po głowie, przytulić. W domu zachował jej pierwszy rysunek, oprawiony w ramę, odłożony w pokoju obraz, przeznaczony jest dla wzroku dziennikarzy. Nie potrafi ocenić czy to sztuka jest, raczej nie, nie wie, ale sztuka prawdziwa chyba jest inna. Towarzyszy córce, cichym głosem próbuje powiedzieć, że chciałby być dumny, ale nie wie, do końca nie wie czy jest powód. Czasami wieczorem usiądzie z córką i napije się piwa. Nie można odrzucić, trzeba kochać, jest za co, nie jest źle wcale.

Dni

Dni są podobne, rano przyjeżdża samochód, zabiera Justynę do warsztatu terapii zajęciowej Krzemień, tam ma swoje biurko, swoje cienkopisy, rysunki, swoją Gosię Ż., swoje dyżury w kuchni, przed którymi ucieka. W warsztatach wraz z Justyną bierze udział 25 osób niepełnosprawnych intelektualnie. Stół kreślarski stoi przy oknie, obok pracuje Przemek K., kolega, artysta, autor kilku wystaw indywidualnych i zbiorowych. Raz, dwa razy w tygodniu jedzie do Galerii „tak”, rysuje, decyduje o tym co i jak chce zrobić, jest wolność, jest Gosia S. Justyna nie wie dlaczego, ale tworzy, rysuje tylko w Krzemieniu i galerii, w domu nie potrafi, czasami wyszywa.

Mam talent, malarz, duży i nie chcę robić w domu

Jej pierwsze prace są nieuporządkowane, kolory przypadkowe, rysunki zwierząt, miejsc, ludzi mało. Kilka lat szukała swojego sposobu, unikatowej kreski. Teraz każda praca to zaplanowany system, najpierw powstaje kształt, potem obraz zostaje podzielony na pola, które systematycznie pokrywa kolorem. Od września 2008 w Galerii „tak” rozpoczęła swobodny proces tworzenia bez granic, wytycznych, określonych kolorów. Prace, które powstały w ten sposób zyskały największe uznanie wśród jury Insita. Nie można jej pośpieszyć, zmusić, ma swoje tempo, czas. Prace są nierówne, chociaż zaczyna na nich w końcu zarabiać. Ostatnio Muzeum Etnograficzne z Warszawy kupiło osiem obrazów, jakiś prywatny kolekcjoner wziął dziesięć. Jak nie ma ochoty tworzyć, zamyka się w pomieszczeniu, ucieka.

Rysuję, przy pracy zamykam drzwi, zabieram klucz i chowam do torby, lubię schować klucz.

Po południu samochód z innymi uczestnikami warsztatów odwozi Justynę pod dom. Jej pracą jest opiekowanie się Marysią. Bawi się wózkiem, wyszywa, rysuje w komputerze, czasami bierze jakąś książkę i przepisuje całą do zeszytu. Gdy coś rozpocznie, na przykład przepisywanie książki, albo wyszywanie jakiegoś wzoru, robi to przez tydzień, lub dłużej, nie zmienia rytmu, każdy ruch, każda czynność jest taka sama, dzień w dzień. Dziś przygotowuje sobie rzeczy na jutro, czeka by wrócić do nie skończonej pracy i wykonywać ją dokładnie i wciąż. Wszystko następuje po sobie i Justyna dokładnie wie co będzie za chwilę.

Na półce w pokoju kolekcja lakierów do paznokci, fioletowy, różowy, czerwony, biały, niebieski, obecnie ulubionym jest jasny fiolet. Wieczorami pisze listy miłosne do Gosi S., która pracuje w Galerii „tak”. Justyna Gosię kocha.

Listy miłosne o miłości i radości, pieniędzy, uśmiechu, dużo smsa i buziaczków życzy Justyna Matysiak, malarz

Pod toruńskim Muzeum Etnograficznym Justyna znajduje psa, daje jej na imię Enigma. Jest taka mała, że mieści się w dłoni, zostaje z Justyną w domu. Gdy mama idzie do kościoła, Justyna włącza telewizję i płyty. Enigma plącze się pod nogami, albo biega po ogrodzie. W tym czasie Justyna karmi Marysię, sama je, albo idzie spać. Marzy, bo marzenia jej się spełniają. A teraz chce miłości i radości, potem będzie się opalać, kapać w morzu, jeziorze, lubi pływać. Czas z rodziną jest ważny.

Mama jest kiepska, bo ma chorą nogę. Tata jest pięknym mężczyzną. Dziś mi kiepsko z rodzicami, mama ma mnie przeprosić, mama biła mi tyłek, muszę się pakować i wyjechać do ciotki Anieli. Nie wolno bić, trzeba kochać. Ciotka Aniela jest najlepsza, mieszka daleko, na Wilczaku. Lubię swoją rodzinę, siostrę lubię, a najbardziej ciotkę Anielę.

Wie, że ma talent, że nie będzie robiła w kuchni, może ewentualnie prasować ręczniki żelazkiem, lubi. Nikifora nie pamięta, Salvador Dali? Nie zna.

Justyna Matysiak (ur. w 1979 r.) laureatka Grand Prix Insita 2007 Międzynarodowego Triennale Sztuki Naiwnej, Outsider Art i Art Brut w Bratysławie, autorka wystaw: „Przemienione”, Galeria „tak”, Poznań 2004; „Ptasie Plotki”, Toga, Poznań 2007; „Po drugiej stronie lustra”, Galerie d”Art Naif, Kraków, 2007; „Kobiety” Galeria „tak”, Poznań 2008. W przygotowaniu wystawa w Muzeum Śląskim oraz podczas INSITA 2010 w Bratysławie. Pochodzi z Poznania, od 2000 roku jest uczestniczką Warsztatu Terapii Zajęciowej Krzemień. Malarka tworzy w nurcie art brut, ulubioną techniką artystki jest rysunek wykonany cienkopisem.

autor: Łukasz Zamilski

źródło: Portal PION.pl

Galeria Na Tak